czwartek, 31 października 2013

A życie toczy się dalej

Bez wzlotów i upadków, dzień mija za dniem. Urozmaiceniem była wizyta przyjaciół, jeden z nich chyba uważa, że się często gubię ( oczywiście to nieprawda !), bo nie używam GPS-u. Nie używam, bo mam mapę do czytania i głowę do myślenia. Poza tym mamy razem z mężem, który właśnie przyjechał, jakiś rodzaj defektu, który nigdy nie pozwala nam jechać najprostszą drogą, każe skręcać, bo ciekawe co tam jest, lub pojechać w zupełnie innym od zamierzonego kierunku, bo coś tam dziwnego wystaje....
Tak było i tym razem, pojechaliśmy po wino, ale jakoś tak skręciliśmy, trochę na zachód, zaraz za palmami i


i dojrzewającymi pomarańczami, i tak jechaliśmy aż zobaczyliśmy w oddali miasteczko.

hmmm, to trzeba zobaczyć co słychać w miasteczku, czy już zdobyte przez Anglików, czy jeszcze się broni, ukryte wśród gajów pomarańczowych.
wjechaliśmy

i na górze pojawił się zamek




weszliśmy do knajpki zamówić kawę

 usiedliśmy w ogródku

z widokiem


Tak oto pokrótce chciałam przedstawić korzyści wynikające z nieposiadania w samochodzie urządzenia, które, gdy tylko zboczę z drogi, natychmiast każe mi zawracać.
Na szczęście w ogóle nie posiadam takiego urządzenia, ani w samochodzie ani w mojej głowie, dlatego będę zawsze wybierać drogi inne, nie te najkrótsze i najbardziej oczywiste, choć czasem prowadzą,  zupełnie gdzie indziej niż się wydaje.
Po południu wróciłam do obowiązków i pojechałam do swojego ulubionego sprzedawcy cementu, który,


znudzony, czekał na klientów.

sobota, 26 października 2013

Dziura do sąsiadów


 Niebo trochę zamglone, ale było bardzo ciepło, jakieś 27 stopni,
nie mogłam sobie odmówić sfotografowania tego Anglika, gdy 
wstał na chwilę ze swojego leżaka pod wielkim parasolem


         Dostaję tyle miłych komentarzy ( takich, że aż oglądam się za siebie, czy tam gdzieś nie stoi bardziej godny adresat) a także niespodziewanych, szczerych listów, że aż muszę z Wami pogadać. Dzieci siedzą w wannie uzbrojone w maskę, rurkę i syrenkę Arielkę. Może będzie chwila spokoju.
Kiedy postanowiłam pisać dalej, a punktem wspólnym z moim poprzednim życiem stał się tylko i aż dom, a miejsce, klimat, zajęcia są zupełnie inne, bałam się, myślałam, że zostanę trochę wyklęta, że porzuciłam ziemie podkrakowską i dłubanie w niej, a jednak nie. Wybaczyliście mi ten skok w bok. Mówicie, że dzielna jestem.
A przecież tu jest łatwiej niż te 20 km. od Krakowa. Nie wierzycie, to posłuchajcie. Jak do tej pory dzieci ubrały kilka razy skarpetki i kilka razy miałam w ręce bluzy na wszelki wypadek, ubierają się w ciągu pięciu minut jednowarstwowo. Ja chodzę od od początku września tylko w sandałach, ponieważ żadne buty nie zmieściły mi się do walizki, ale tylko jak lało ( jakieś trzy razy przez ten czas) odczułam na krótko jakiś dyskomfort. Wszystkiego trzeba jakby mniej, do szkoły mamy bardzo blisko, samochodem jeżdżę na plażę, ok. 4 km. i po cięższe zakupy, czyli wydatki na paliwo w porównaniu z Polską żadne. Wszystko jestem w stanie załatwić na piechotę. Nie ma tego podkrakowskiego tonięcia w błocie o tej porze roku, tego wyjmowania dzieci z kąpieli błotnych i wracania, żeby się przebrać, spóźniania się z tego powodu do szkoły, butów i opon oblepionych gliną.
W wynajętym domu stoją jakieś piecyko-klimatyzatory ale jak na razie jest w sam raz. W pochmurny dzień spotkałam sąsiadkę, - jaka brzydka pogoda! - powitała mnie, przez chwilę zapomniałam języka w gębie, bo w Polsce było akurat jakieś 6 stopni. - a jak tu jest zimą – odparłam, - no... hm... mam taki piecyk na butlę gazową i trzy lata temu ją napełniłam, jeszcze mi się gaz nie skończył, - uhmmm – znowu mnie zatkało, - to trochę cieplej tu musi być niż w Polsce – wybrnęłam. Ale może pani sąsiadka udziela się w klubie morsów, nigdy nic nie wiadomo. Tu nie będę wybiegać w zbyt różowo rysującą się przyszłość, pożyjemy zobaczymy. Ale szyb drapać rano nie będę, ani odśnieżać, to pewne, podobno zdarza się mróz, -1 stopień Celsjusza, w nocy przez godzinę, dłużej i więcej być nie może, bo palmy i cytrusy sobie nie życzą.
Jedzenie jest przyzwoite, warzywa i owoce dobre, oliwki, oliwa i ryby wyśmienite ... nic więcej mi nie trzeba. Jak trochę się spod gruzów wykopię to koni poszukam, bo już bym na coś wsiadła.

A poza tym: nie muszę drewna nosić, trawy kosić, ogrodem się zajmować, co przy moim ogrodniczym niedołęstwie było zajęciem deficytowym a bardzo ciężkim, z kopaniem przez lata nie ruszanej ziemi, koni po nocy gonić (akurat tego mi trochę jakby brak !?, chyba tylko Jacek mnie zrozumie), wstawać i dokładać do pieca, zimą martwić się wracając z dziećmi z zajęć czy da się jeszcze pod lodową górę wyjechać, czy już ktoś w poprzek stoi, pewnie jeszcze o kilku rzeczach zapomniałam. W każdym razie summa summarum poszłam na łatwiznę.

A co z domem? Remont trwa, po namyśle stwierdziłam, że przydałby się jeszcze jeden pokój i przebiłam się do sąsiadów. Na razie nic nie wiedzą, spokojnie piją herbatę patrząc na londyńską mgłę za oknami.


Instalacje prawie gotowe, także pojawiło się światełko w tunelu, eee tzn. w pokoju : )


Pozdrawiam wszystkich i wracam do roboty.







czwartek, 17 października 2013

Znad morza w góry i z powrotem

Pojechaliśmy w góry po wino, pyszne, tanie.
 Na obrazku błyskawiczna degustacja, zbyt szybka dla aparatu.


po drodze potargane pagórki
i kościowate kamienie
 i kapliczki przydrożne

i grzebień kamiennej kury
 i dolinki podkrakowskie

Aż wylądowaliśmy z powrotem na poziomie morza a wygłodniałe dzieci
 pożarły co nieco, za co zapłaciliśmy też co nieco.
A w tle niespodzianka, budzący duże zainteresowanie, drewniany żaglowiec
 prosto z Gdańska, a przynajmniej wiele na to wskazywało,
mianowicie nazwa
oraz nazwa portu macierzystego,
poza tym żywego ducha, który by nam coś opowiedzieć....

Dzień następny to już proza, na obrazku odprawiam czary  nad
 kontenerem z gruzem, aby stał się pusty lub chociaż mniej zapełniony
po udanych czarach mogę iść do domu

a wieczorem nawet odstawić taniec zwycięstwa na plaży,
w tle Zosia z tatą w morzu

następnie trzeba się posilić i odpocząć
bo znowu czeka praca z zakresu budownictwa

wreszcie można pomyśleć o kolacji, na którą zjemy fideo (wymawiają to fideła),
 czyli drobny makaron z owocami morza, który jest potrawą
 charakterystyczną dla nadmorskiego regionu Walencji

mistrz fideo Claudio przygotował morskie stwory i trochę ogrodowych
czerwonymi krewetkami rzucił w patelnie


następnie wyjął, co czerwone, wrzucił blade sepie i kalmary, ciapnął dwa pomidorki


i pomieszał
ale za wolno mieszał, bo przybiegła jego żona i dopiero pomieszała
... aż znowu aparat nie zdążył
w między czasie jeszcze na patelnie wskoczyły małże i makaron
jeszcze tylko szafranu troszeczkę
i przez kilka minut fideo musi odparować i odpocząć

a oto efekt końcowy, który niebawem zniknie

czwartek, 3 października 2013

Siesta, fiesta i demolka

- mamo, mamo, a ten co przyjedzie robić remont to hiszpański, angielski, czy jaki ? - zapytała Zosia -polski – odparła mama.
I przyjechał, polski, prosto z Polski. W sobotę. W niedzielę chciał iść do sklepu, - ale w niedzielę sklepy są tu zamknięte- powiedziałam, - wszystkie- zdziwił się, - no, może Chińczyk. Jak podjechaliśmy do Chińczyka, to już był zamknięty. Pojechaliśmy nad morze. Około godziny 16, P. powiedział, że ma ogromną ochotę na rybę, - może byśmy do baru lub restauracji – zagaił, spojrzałam na zegarek, - teraz to za późno, właśnie się zamknęły, - co zdumiał się ogromnie. - otworzą się koło 19, 20 powiedziałam, zdając sobie sprawę, że właściwie to się dziwię, że on się dziwi.
W poniedziałek pojechaliśmy do większego miasteczka ,do Leroy Merlin. Parking był podejrzanie pusty, na drzwiach wisiała kartka, informująca, że z powodu Święta Miasta sklep jest nieczynny. Teraz ja już poczułam się niepewnie, jak tu gościowi wytłumaczyć, że w czasach kryzysu wielki sklep poszedł na imprezę i już. Wieczorem P. poruszony strasznym hukiem, zapytał, a raczej stwierdził: - teraz nas będą bombardować, - nie, to sztuczne ognie, przecież napisali, że jest impreza, pooglądaj sobie z tarasu – powiedziałam, przywykła do hiszpańskiego świętowania.
We wtorek , przy wejściu do Leroy Merlin,wisiał za to wielki baner, mówiący, że z powodu wczorajszego Święta Miasta wszystkie, ale to wszystkie produkty dzisiaj, ale tylko dzisiaj, są tańsze o 15%.
P. następnego dnia przy pomocy młota i kilofa, tańszych o 15%, w odwecie zdemolował mi dom w co najmniej 80%. Jak wywieziemy gruz podobno będzie już tylko lepiej. Na wszelki wypadek karmię go rybami. Chyba słusznie, bo zadaje coraz mniej pytań.

- między 14 a 17 nie wolno hałasować- powiedziałam do P. pierwszego dnia pracy, - jak to, to co się wtedy robi ? - zapytał, - je rybę i odpoczywa - próbowałam brzmieć bardzo poważnie. Po obiedzie położyłam się na chwilkę z książką, i zaraz zasnęłam, ale nie na długo, zjawiła się Ania, cała mokra z wyjątkiem brzucha, który miała pokryty pastą do zębów. Za nią wpadła Zosia: - mamo, bo ona nasikała do bidetu, potem lała tam wodę i jeszcze do łóżka tego pana, i potem smarowała się pastą do zębów. - usiadłam gwałtownie, mrugając oczami.
Jak mogłam być tak naiwna i pomyśleć, że siesta dotyczy matek!


po rozebraniu szafek kuchennych, z podłogi wyłoniła się skała,
 dość logiczne, że dom należy budować tam, gdzie są gotowe fundamenty